
Co zbuduje się formę, przychodzi kontuzja albo infekcja, która niweczy wykonaną pracę, wymusza zmianę planów i powoduje ogromną frustrację.
Kontuzja, którą odniosłem miesiąc temu, nasunęła mi taką refleksję: bieganie przypomina trochę toczenie głazu pod górę. A każdy biegacz nas jest mitycznym Syzyfem.
Oto bowiem trzymamy się reżimu bez względu na warunki atmosferyczne, podejmujemy wyrzeczenia, budujemy formę, a tu przychodzi uraz i zmusza do dłuższej przerwy. Tak było ostatnio ze mną.
Pechowe kontuzje w bieganiu

Podczas długiego treningu 2 lutego zbiegałem z lekkiego wzniesienia. Było już ciemno, więc nie widziałem dobrze podłoża. Pośliznąłem się na błocie i -próbując złapać równowagę, co ostatecznie mi się udało – przeniosłem ciężar ciała na prawe kolano.
Poczułem ukłucie, ale nie zatrzymałem się, tylko pobiegłem dalej. Nie podejrzewałem, że coś złego mogło się stać. Dopiero po rozciąganiu, gdy już ochłonąłem, zacząłem odczuwać pewien dyskomfort w kolanie. Rano było to samo. Lekki ból towarzyszył mi także podczas chodzenia.
Od razu pojawiły się negatywne myśli w stylu „co to będzie”. Tak to już jest, gdy bieganie stanowi najistotniejszą część życia człowieka…
Nie byłbym sobą, gdybym nie zlekceważył urazu. Taki już jestem. Szkoda mi odpuszczać dnia, jeśli nie wynika to z mikrocyklu. Jednak utrzymujące się złe samopoczucie wywołane dolegliwościami sprawiło, że po kilku dniach postanowiłem przerwać treningi biegowe.
Infekcje czasem biegaczom pomagają
Oczywiście od razu pojawił się syndrom odstawienia. Starałem się go zagłuszać spacerami i siłownią. Tyle że w

trakcie tych aktywności też trochę czułem bolące kolano, co jeszcze bardziej mnie dołowało. Odbierało bowiem nadzieję na szybkie wydobrzenie.
Później przyplątało się przeziębienie, które ciężko przechodziłem. Męczyło mnie przez tydzień, a przez dwa dni nie byłem w stanie ustać dłużej niż 60 sekund.
Tak sobie myślę, że to może dobrze się stało. Infekcja mnie całkowicie unieruchomiła, więc kolano mogło odpoczywać.
W końcu dostałem się też do ortopedy, który dał skierowanie na USG. Na to też musiałem poczekać prawie dwa tygodnie, choć mam prywatny abonament medyczny (tak to jest, gdy usługodawca idzie w masówkę…). Kolano nie było więc obciążane. Pogodziłem się z losem i nie chciałem ryzykować.
Pasmo biodrowo-piszczelowe u biegacza

Wreszcie zrobiłem badanie. Nie wykazało nic konkretnego – przeciążenie przyczepu pasma biodrowo-piszczelowego i niewielką ilość płynu.
Jednak nie sądzę, żeby było ono skutkiem najświeższej kontuzji. Pasmo dokucza mi od czasu do czasu, mimo że sumiennie (trzy razy w tygodniu po godzinie) wykonuję trening uzupełniający, czyli rolowanie. Ostatnio miałem z nim problem na przełomie roku.
Wobec powyższego wyznaczyłem sobie datę powrotu. Chciałem zacząć 4 marca. Ostatecznie przyspieszyłem powrót do treningu biegowego o tydzień. Kolano jeszcze troszkę odczuwam. Chłodzę je po każdych zajęciach. Zobaczymy, jak sytuacja będzie się rozwijać. Na razie jestem na etapie odbudowy wydolności.
Biegowe morały
Wnioski z tej historii?
- Po trzykroć pokora
Warto mieć dystans do biegania, nawet jeśli weszło ono w fazę uzależnienia. Wiem, że nie jest to łatwe, zwłaszcza jeśli weźmie się pod uwagę ogrom wykonanej pracy. - Nie warto zapisywać się na zawody z dużym wyprzedzeniem
Wiem, że wtedy jest taniej. Jednak wtedy ryzykuje się utratę kasy. Nie każdy organizator umożliwia przeniesienie wpisowego (o zwrocie można zapomnieć, bo tego w branży się nie praktykuje). - Zmiana planów
Kolejny już raz. W listopadzie choroba wykluczyła mnie z Poznańskiego Biegu Niepodległości. Teraz chciałem wystartować w Półmaratonie Poznańskim, który odbywa się od 2008 r., a ja dotąd jeszcze w nim nie uczestniczyłem.
Przez kontuzję nie zdążę się przygotować tak, jakbym sobie tego życzył, choć impreza odbędzie się dopiero za sześć tygodni. Udział dla samego zaliczenia mnie nie interesuje. Ja zawsze startuję dla wyniku, bo wg mnie rekreacyjne bieganie w zawodach nie ma sensu. Przecież wpisowe kosztuje przynajmniej kilkadziesiąt złotych.
Dodaj komentarz