
VI Chodzieska Zadyszka nie w pełni przebiegła po mojej myśli. Założone minimum wykonałem, ale niedosyt pozostał. Na szczęście są też powody do optymizmu.
Bieg w Chodzieży 10 października był moim pierwszym startem od Święta Niepodległości 2019. Miałem co do niego swoje oczekiwania. Chciałem pobiec swoje minimum, czyli poniżej 40 minut.
Oczywiście gdzieś w głowie kołatały się myśli o tym, by zbliżyć się do rekordu życiowego. Jednak na tydzień przed zawodami – jak zwykle – przypałętało się jakieś osłabienie, z którym się nie uporałem.
Dlatego im bliżej było VI Chodzieskiej Zadyszki, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu o chęci realizacji jedynie celu podstawowego.
To się udało. Mój wynik 39:45 dał mi 29. miejsce open na 279 sklasyfikowanych zawodników (plus prawie 40 niesklasyfikowanych) i 8. w kategorii 30-latków.
Wnioski po Chodzieskiej Zadyszce
Teoretycznie więc nie powinienem narzekać. Jednak niedosyt pozostał. Martwi bowiem styl. Tak szczerze, to biegło mi się źle. Nogi nie niosły. Brakowało lekkości, choć ostatni tydzień zgodnie ze sztuką zluzowałem obciążenia.

Mój bieg w Chodzieży przypominał jazdę dieslem. Solidnie, w miarę równo, ale bez szaleństw w kwestii przyspieszenia. Podobne odczucia miałem podczas treningów wytrzymałości tempowej, choć w tym przypadku z jednostki na jednostkę notowałem coraz lepsze czasy.
Drugą część dystansu pokonałem wolniej od pierwszej (20:01 vs 19:44), która była bardziej wymagająca. Generalnie na całej trasie nie brakowało sporych górek i mniejszych podbiegów. Największa zlokalizowana była właśnie w połowie biegu, tuż przed znacznikiem z 5. km.
Powinno być odwrotnie, czyli druga połówka powinna być szybsza lub ewentualna w takim samym tempie jak pierwsza. Muszę więc mocniej popracować nad BNP, czyli biegiem z narastającą prędkością.

Ponadto wydaje mi się, że zabrakło mi jeszcze jednego-dwóch treningów tempowych na dużym zakwaszeniu pod 10 km. W sumie to nie miałem kiedy ich wykonać.
Chodzieska Zadyszka 2021 odbyła się trzy miesiące po wznowieniu przeze mnie treningów biegowych po kontuzji ścięgna Achillesa. Zresztą ta do dziś mi dokucza (na szczęście podczas zawodów czułem go minimalnie). Zatem powinienem się cieszyć, że znów mogę robić to, co kocham.
Trzeci wniosek po biegu jest taki, że codziennie trzeba dbać o odpoczynek. By móc szybko biegać, trzeba regularnie się wysypiać. U mnie to wygląda słabo.
Zmagania na trasie w Chodzieży
Przez całe zawody starałem się trzymać tempa 3:55/km. Czasem to było szybciej. Najwolniej pokonałem piąty kilometr – ten z dużym podbiegiem ciągnącym się jakieś 250 metrów. Pomagał fakt, że podobnym tempem biegł zawodnik, którego znam z innych tras.
Co ciekawe w połowie dystansu również zajmowałem 29. miejsce. Później troszkę spadłem, ale na końcowym odcinku wyprzedziłem dwóch rywali.

Poważny kryzys zaliczyłem między 7. i 9. km. Do tego przegapiłem znacznik z 8. km, więc nie mogłem kontrolować tempa na bieżąco. Aczkolwiek ostatni kilometr rozpocząłem z bardzo obiecującym czasem 35.31.
Jednak wydaje mi się, że ten stojak został źle umiejscowiony. Z czasów wynikałoby, że ostatnie 1000 m przebiegłem w 4:14. Aż tak bardzo nie zwolniłem. Wręcz przeciwnie. W dodatku ten odcinek był przeważnie płaski lub wiódł z górki.
Chodzieska Zadyszka godna polecenia
Generalnie Chodzieska Zadyszka to impreza, którą mogę polecić. Największe atuty:
- bogaty pakiet startowy (w tym roku to m.in. koszulka i ręcznik),
- ładny medal (co roku z innym motywem przewodnim),
- znośne wpisowe,
- muzyka na żywo (zespół Suplement Diety),
- urozmaicona trasa i
- dogodny dojazd pociągiem (dworzec PKP od miejsca startu dzieli ok. 1 km), co jest ważnym argumentem dla niezmotoryzowanych.
Być może jeszcze kiedyś wezmę w niej udział. Zwłaszcza że zwykle odbywa się ona wczesną jesienią (wrzesień / październik) i może stanowić przetarcie przed większymi zawodami.
Już po zakończeniu rywalizacji z mediów dowiedziałem się o dwóch zgrzytach organizacyjnych. Pierwszym była niedostateczna liczba medali. Powód? Ponoć jedna z przesyłek nie dotarła na czas, krążki trafią do uczestników pocztą.
Drugą było, jak twierdzi jedna ze startujących, otwarcie trasy dla ruchu kołowego przed upływem limitu czasu (90 minut). W efekcie najsłabsi dla swojego bezpieczeństwa musieli poruszać się chodnikiem.
Dodaj komentarz