
Samsung Półmaraton Szamotuły 2019 ukończyłem z najlepszym w życiu czasem 1:27.59, choć wcale tego nie planowałem. Stało się tak, gdyż tego dnia, w tym mieście nieopodal Poznania wystąpił splot korzystnych czynników.
Na pierwsza niedzielę października zaplanowałem start w Szamotułach. Jak zwykle, przed zawodami miałem pewne obawy wynikające z drobnych kontuzji, będących efektem przeciążeń. Udzielało się też przedstartowe napięcie.
Oczywiście chciałem pobiec jak najlepiej, w założonym przez siebie czasie. Lecz rezultat końcowy przeszedł moje marzenia, gdyż na IX Samsung Półmaraton Szamotuły ustanowiłem swój rekord życiowy na dystansie 21,0975 km.
Myślę, że gdybym od początku się na niego nastawiał, nie dałbym rady. Takim planom towarzyszy bowiem ogromna presja. Dlatego postawiłem sobie za cel 1:30 i tempo 4.15/km.
Jak ustanawiałem życiówkę na Samsung Półmaraton Szamotuły
Tak szczerze to do połowy dystansu chciałem biec trochę szybciej, a później bronić zapasu czasowego. To wbrew zaleceniom ekspertów, którzy radzą, by pierwszą część biec wolniej, a później przyspieszyć. Właśnie po to na treningach stosuje się bieg z narastającą prędkością.

Jednak dałem radę zrealizować swój plan. Do 19. km praktycznie każdy odcinek pokonywałem szybciej od tempa modelowego (tylko na dwóch punktach nie wypracowałem rezerwy).
Miałem obawy co do utrzymania prędkości po nawrotce w Pamiątkowie, czyli tuż za połową trasy. Wtedy zacząłem biec pod wiatr. Na szczęście nie był on zbyt mocny. Bodaj 13. km pokonałem w 4.06. To był dla mnie pozytywny szok. Wówczas coraz wyraźniej zaczęła mi w głowie kołatać myśl, że nie tylko podołam swoim oczekiwaniom, ale też osiągnę coś więcej.
Czułem się dobrze. Jak to mówią, noga podawała. Ładowanie węglowodanami z makaronu się opłaciło. Choć przyznam, że czwarty dzień z rzędu już bym go nie zjadł.
Na każdym punkcie odżywczym, których było sporo, popiłem izotonik. Ominąłem tylko „tankowanie” na 14. km. Powodem okazał się tłok przy stoliku. Źle to rozegrałem.

Mimo szybkiego tempa nie czułem wyczerpania. Jednak na 18. km pojawił inny problem – ból pod mostkiem. Jakby przepona. Każdy głębszy wdech powodował trudny do wytrzymania dyskomfort.
Nie wiem, skąd to się wzięło. Może przy okazji picia łykałem za dużo powietrza? Ale to chyba bardziej odczuwałbym dolegliwości ze strony układu pokarmowego, np. kolkę. W każdym razie borykałem się z tym aż do mety.
Skurcze łydek pojawiły się dopiero pod koniec, ale zbytnio nie przeszkadzały. Bałem się raczej drżącej jeszcze przed biegiem powieki, co wskazywało na niedobór magnezu i potasu.
Przepis na rekord życiowy w półmaratonie
Ostatecznie osiągnąłem czas 1:27.59 netto i 1:28.02 brutto. To dało mi 84. miejsce na 980 uczestników oraz 33. w najliczniej obsadzonej kategorii M-30 (faceci w wieku 30-39 lat).

Pewnie byłoby odrobinę lepiej, gdyby organizatorzy nie umieścili zegara gdzieś z boku, przez co zasłaniali go kibice, tylko na bramie kończącej rywalizację. Jego widok zawsze motywuje do mocnego finiszu.

Tak czy siak poprawiłem swój rekord życiowy w półmaratonie o ponad pół minuty. Co czułem? Radość i wzruszenie. Po tylu latach harówki, wyrzeczeń pokonałem kolejną granicę. Czekałem na to osiem lat!
Na ten świetny rezultat złożył się miks czynników:
- dobre przygotowanie,
- wreszcie dobrze przespany tydzień,
- pogoda (chłodno, słonecznie, sucho, niemal bezwietrznie),
- płaska trasa (tutaj jej profil) i generalnie równa nawierzchnia,
- dobra organizacja (sporo punktów regeneracyjnych).
W poprawianiu życiówek liczy się każdy szczegół
Może w osiągnięciu takiego wyniku pomógł przyjęty na rozgrzewce Redweiler, który przetestowałem dwa tygodnie temu w Suchym Lesie? Zawiera on m.in. beta-alaninę, która buforuje spadek pH, czyli zmniejsza zakwaszanie i odsuwa w czasie moment zmęczenia.

Na pewno duże znaczenie miał również poziom rywali. Praktycznie w każdej fazie zawodów biegłem z kimś, kto swoją postawą motywował mnie do wysiłku i utrzymania prędkości. To było kluczowe zwłaszcza w drugiej połowie dystansu, którą – jak wynika z danych firmy mierzącej czas – pokonałem minimalnie szybciej niż pierwszą.
Na 11. km miałem czas 46.09 i średnią 4.11/km. To dawało mi wtedy 96. pozycję, a system prognozował 1:28.15 na mecie. Natomiast cały Samsung Półmaraton Szamotuły pokonałem w tempie średnio 4.10/km.

Po zawodach okazało się, że mimo przyjmowania płynów przed, w tracie i po biegu odwodniłem się. Pierwsze siku zrobiłem dopiero w domu, po trzech godzinach od zakończenia wysiłku. Moczu oddałem niewiele i miał on bardzo intensywny kolor. Na szczęście szybko wróciłem do równowagi.
Taka ciekawostka: w pakiecie startowym znalazłem dressing sałatkowy, którym zajada się teraz moja żona. Oprócz tego były jeszcze piwo bezalkoholowe Miłosław (dam bratu przy najbliższej okazji) oraz napój funkcjonalny z kofeiną, witaminami i BCAA (a to sam wypiję).
Dodaj komentarz