
Sucholeska Dziesiątka Fightera była dla mnie startem trochę spontanicznym, ale odczuwam po nim mały niedosyt. Jednak biorąc pod uwagę okoliczności, uzyskany wynik jest całkiem dobry.
W ostatni dzień tegorocznego lata (22 września) wybrałem się do Suchego Lasu na Dziesiątkę Fightera. Pierwotnie w ten weekend miałem startować w Kleszczewie, ale że organizator tamtejszej Tartanowej Piątki wcześniej zamknął zapisy, zmieniłem plany.
Sucholeska Dziesiątka Fightera na bombie
Tradycyjnie w tygodniu przed zawodami nie uniknąłem problemów, które wpłynęły na moją dyspozycję w dniu biegu. Ponownie przyplątało się jakieś osłabienie. Oczywiście w noc poprzedzającą start źle spałem. Po głowie chodziła mi rezygnacja z imprezy. Zmotywowała mnie wniesiona opłata, ale nie nastawiałem się na dobry wynik, choć – jak zwykle – postanowiłem o niego powalczyć.

Na rozgrzewce wypiłem tzw. bombę o nazwie Redweiler firmy Olimp Laboratories. To zawierający m.in. kofeinę, beta-alaninę, argininę i cytrulinę suplement pobudzający układ nerwowy i wydłużający czas pracy maksymalnej.
Specyfik najwidoczniej podziałał. Przez pierwsze trzy kilometry w ogóle nie odczuwałem zmęczenia. Początkowe dwa pokonałem w rewelacyjnym czasie 7.37, więc postanowiłem zwolnić, żeby nie przeszarżować.
Do 4. kilometra wszystko szło znakomicie. Kontrolowałem sytuację. Na szczęście rozwiązana sznurówka nie przeszkadzała.
Jednak na piątym kilometrze trzeba było pokonać kilka wzniesień. Ten odcinek praktycznie zniwelował mój zapas czasowy i pierwsze kółko ukończyłem w czasie 19.59. Nie wiem, czy odległości były źle wymierzone, czy rzeczywiście górki takie wymagające.
Widowiskowa walka do ostatnich metrów
Jednak po pierwszej połowie zacząłem słabnąć. Z trudem utrzymywałem założone tempo, czyli 3.58 na kilometr. Sprawy nie ułatwiał fakt, że biegłem praktycznie w pojedynkę. Niby towarzyszył mi inny zawodnik, ale cały czas trzymał się za mną. Zmienił mnie dopiero na ok. 2 km przed metą, ale później znów ja wysunąłem się przed niego.

Fot. Maciej Łuczkowski
Ostatni kilometr był mordęgą. Brakowało mocy. Chyba zaniedbałem ładowanie węglowodanami w tygodniu. W sobotę byłem na tyle pogodzony z losem, że zamiast makaronu zjadłem ziemniaki.
Końcówka rywalizacji rozgrywała się na bieżni. Zebrałem się w sobie, żeby wyprzedzić rywala, który przez połowę dystansu biegł jakieś 20-50 m przede mną. Finiszować postanowił też gość, którego „holowałem”. I tak we trójkę wpadliśmy na metę z tym samym czasem. Najwidoczniej o kolejności decydowały części sekundy. Myślę, że walka mogła się kibicom podobać.
Sucholeska Dziesiątka Fightera na plus, ale nie dla młodych
Ostatecznie zająłem 10. miejsce w stawce 142 uczestników. W swojej kategorii wiekowej uplasowałem się na 5. pozycji.
Lecz z czasu (40.12 netto) nie byłem zadowolony. Oczywiście przed zawodami taki rezultat wziąłbym w ciemno, ale apetyt na lepszy czas pojawił się po świetnym początku.

Sucholeska Dziesiątka Fightera to bieg, który mogę polecić. Trasa jest zróżnicowana i dobra do ścigania: trochę zakrętów, trochę prostych, podbiegów i zbiegów. Biegacze mają dostęp do zlokalizowanej tuż obok startu szatni z natryskami (hala GOS). Dla mnie – jako osoby niezmotoryzowanej – istotny jest też fakt, że na zawody mogę dotrzeć komunikacją publiczną.
Zgrzyty pojawiły się w rywalizacji dzieci. Organizator pomylił trasę i młodzi zamiast 800 m pokonali ponoć 2 km. Później powtarzali ten bieg, ale rzekomo już bez klasyfikacji…
Jeden z uczestników gdzieś się zawieruszył i jego matka wpadła w panikę. Chyba trochę przesadziła. Później ich mijałem i widziałem, jak ona go tuli. Na moje oko (siedział tyłem) to nastolatek, więc nie wiem, skąd aż tak nerwowa reakcja rodzicielki.
Podobno w innych konkurencjach maluchów też doszło do błędów. Z wpisów na Facebooku wynika, że niektóre rzucały piłką lekarską ważącą 2 kg, czyli dwukrotnie cięższą niż inni zawodnicy.
Dodaj komentarz