
Mimo parszywie tropikalnej pogody i trasy IX Zielonogórski Cross „Parszywa 12” będzie przeze mnie miło wspominany. Osiągnąłem dobry czas i jeszcze lepsze miejsce. Do tego zgarnąłem przydatne biegaczowi akcesoria.
W pierwszą niedzielę wakacji (23 czerwca) wziąłem udział w IX Zielonogórskim Crossie „Parszywa 12”. Impreza odbyła się w mojej rodzinnej miejscowości. To był mój trzeci start w tym biegu. Wiele razy część jego 12-km trasy pokonywałem rowerem. Wiedziałem więc, na co się szykować: dużo sporych podbiegów i zbiegów.
Jak zwykle przed biegiem miałem spore obawy o dyspozycję. A to notoryczne niedospanie, a to trwające cały czerwiec upały. Poza tym odezwało się pasmo biodrowo-piszczelowe w lewej nodze, które – jak się później dowiedziałem – tym razem było efektem niedomagań rotatorów w miednicy (muszą popracować z taśmami).
Zielonogórski Cross „Parszywa 12” wysysa energię od początku
Oczywiście miałem swój cel na te zawody. Chciałem osiągnąć lepszy czas niż pięć lat temu, czyli 53.22. Wiedziałem, że w tych warunkach rezultat z 2011 roku (51.16) będzie nieosiągalny.

Na początku było ciasno. Wąskie leśne ścieżki i spadek terenu sprawiły, że wielu ostro ruszyło do przodu. Wiedziałem, że trzeba to przeczekać i nie szarżować. Jednak gdzieś już na trzecim kilometrze poczułem, jakby brakowało paliwa! Przestraszyłem się. Górki, temperatura i wilgotność robiły swoje.
Na domiar złego zorientowałem się, że organizatorzy nie zapewnili znaczników kilometrów (to w sumie jedyny minus tegorocznej edycji). Dla biegaczy niekorzystających z GPS-a to duże utrudnienie. Bez takiego wsparcia trudno kontrolować tempo, zwłaszcza w ciężkim terenie. Pozostało mi biec „na czuja”.
Gdzieś wokoło plumkały sprzęty innych uczestników, ale nie patrzyłem na zegarek. Starałem się robić swoje. Na dystansie podłączyłem się pod jednego, a potem drugiego zawodnika będącego w zasięgu moich możliwości. To zawsze bardzo mobilizuje do utrzymania tempa i pokonywania strefy komfortu.
„Parszywa 12” daje w kość

Pogoda dawała się we znaki. Profil trasy był wymagający: oprócz przewyższeń zdarzały się odcinki z piachem, kamieniami i korzeniami. Całe szczęście, że zdecydowaną większość dystansu pokonywaliśmy w cieniu. Do tego ustawione były trzy punkty odżywcze, na których obowiązkowo się nawadniałem.
Ostatni kilometr to jeden wielki podbieg. Ze zmęczenia pokonałem go w tempie niemal spacerowym jak na mnie. Za punkt honoru postawiłem sobie, żeby nie przejść w marsz.
No i dotrwałem do mety. Nawet finiszować dałem radę. Lepszą pozycję przegrałem o 1 sekundę. Potem trochę żałowałem, że nie „depnąłem” wcześniej, ale po fakcie zawsze ma się inną perspektywę tych samych wydarzeń.
Takie niespodzianki w bieganiu lubię
Rezultat pozytywnie mnie zaskoczył. Ale znacznie lepsze od dobrego czasu (52.26) okazało się miejsce: 19. na 405 uczestników. Natomiast w kategorii byłem 10. na 107.
Do tego wylosowałem trzy nagrody:
- chustę,
- bidon
- sól do kąpieli.
Mało brakowało, a zgarnąłbym kolejny bonus. Organizatorzy postanowili bowiem nagrodzić 20. zawodnika na mecie. No i „blacha” też fajna. W sumie swój występ w IX Parszywej 12 oceniam bardzo pozytywnie.
Dodaj komentarz